środa, 15 października 2014

Zadanie na logikę

W Ewangelii Mateusza jest takie małe, niepozorne zdanie, nad którym wydawałoby się, można przejść do porządku dziennego.

"Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości." 

Dlaczego ten fragment  jest taki niezwykły?  Moim zdaniem dla tego, że wiele mówi o Jezusie.
Żeby zrozumieć co dokładnie, zestawmy ten cytat z innymi cytatami z Biblii:

"Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał." (Jn. 13; 16) 

Skoro Jezus, Syn Człowieczy posyła aniołów, nie mogą być więksi od Niego

Tymczasem w Psalmie 8 czytamy: 

"czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym - syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś."

Owszem, fragment ten tłumaczony jest różnie, uprzedzając jednak wszelkie wątpliwości odsyłam do listu do Hebrajczyków, gdzie cytowany jest psalm 8: "mało co mniejszym uczyniłeś go od aniołów," (Hbr; 2; 7)

Wracając wszakże do tematu, mało, czy dużo człowiek jest jednak od aniołów mniejszy, i jako taki nie może ich posyłać. Tymczasem Jezus, Syn człowieczy wyraźnie mówi że ich pośle. Kim więc jest?


piątek, 4 kwietnia 2014

Róża Szaronu

W refrenie jednej z piosenek Vineyard Music "He is Yahweh" znajdują się takie słowa: 

Creator God, He is Yahweh
The Great I am, He is Yahweh
The Lord of All, He is Yahweh
Rose of Sharon, He is Yahweh
The Righteous Son, He is Yahweh
The Three-in-one, He is Yahweh

Jedna z możliwych wersji tłumaczenia na polski brzmi:

Stworzyciel Bóg, On jest Jahwe
Ten, który jest, On jest Jahwe
Wszechrzeczy Pan, On jest Jahwe
Różą Szaronu jest  Jahwe
Boży Syn, On jest Jahwe
W Trójcy Jedyny to Jahwe

Wśród tych kilku dobrze nam znanych tytułów Boga nawiązujących przede wszystkim do Jego wielkości i potęgi znajduje się tajemnicze określenie „Róża Szaronu”. Co to znaczy, że Bóg jest „Różą Szaronu?”

Nazwa ta nawiązuje do księgi Pieśni nad Pieśniami 2;1, gdzie czytamy takie słowa:
„Jam narcyz Saronu, lilia dolin.” (Biblia Tysiąclecia). Choć w większości polskich przekładów użyte jest słowo narcyz, są też i takie, które tłumaczą je jako „róża” (np. Biblia Gdańska). Słowo „róża” występuje również w przekładach angielskich. Na przykład King James Version ma: “I [am] the rose of Sharon, [and] the lily of the Valleys”

Kiedy jednak przeczytamy to zdanie w kontekście, zauważymy, że tłumacze Biblii Tysiąclecia wkładają je nie w usta Oblubieńca symbolizującego Boga lub Chrystusa, ale Oblubienicy symbolizującej Izraela, Kościół lub duszę ludzką. Być może stało się tak dla tego, że w naszej androcentrycznej kulturze trudno sobie wyobrazić, aby Bóg miałby być porównywany do kwiatu, który przecież jest symbolem kobiecości. Zamiast tego symbol róży przeniesiono na Maryję („róża mistyczna”). Nie jest to niestety jedyny przypadek, kiedy odniesiono do Niej biblijny symbol przypisywany Chrystusowi. To samo stało się np. z określeniem „gwiazda poranna”.

Nie mniej jednak wielu chrześcijan nie waha się odnosić takich określeń do Jezusa, czego świadectwem są liczne pieśni i hymny, np. hymn Williama Charlesa Fry’a  "I've Found A Friend In Jesus", w refrenie którego umieścił autor takie słowa: ” He's the "Lily of the Valley," /the Bright and Morning Star;/He's the fairest of ten thousand to my soul. Istnieje również piękna XIX-wieczna polska pieśń napisana przez ks. Karola Antoniewicza: „Nazareński Śliczny Kwiecie”, której słowa skierowane są do Chrystusa.

Co jednak nazwy: „Róża Szaronu” lub „Lilia dolin” mówią nam o Bogu? Kwiaty zawsze kojarzyły się z pięknem. Ich widok raduje oczy, zachwyca, przywraca nadzieję, przynosi ukojenie. Pracowałam kiedyś z pewną osobą, która mówiła, że ilekroć ma „doła” i czuje się przygnębiona kupuje sobie bukiet róż i to poprawia jej nastrój. Bóg jest nie tylko Stwórcą piękna. Jest jego  źródłem. Sam jest nieskończenie piękny, zachwycający i pociągający, a stworzenia choćby najpiękniejsze i najdoskonalsze jedynie odbijają Jego piękno.

Zatem, spójrzmy na Jezusa. Zachwyćmy się pięknem Jego osobowości i Jego czynów, chłońmy pełne wdzięku  Jego słowa. Niech Jego piękno przywróci nam radość i nadzieję.


środa, 2 kwietnia 2014

Siostra Faustyna. Biografia świętej. Moje refleksje po przeczytaniu książki E. Czaczkowskiej.

Właśnie jestem pod koniec lektury biografii jednej z najpopularniejszych obecnie świętych Kościoła Katolickiego- siostry Faustyny Kowalskiej. Muszę przyznać, że książka napisana jest w interesujący sposób.  Pisząc ją, autorka opierała się na „Dzienniczku” św. Faustyny, jak też na relacjach osób, które ją znały.  Mnogość różnych szczegółów nie męczy, ale wspaniale komponuje się ze sobą pomagając naświetlić  kontekst historyczno-społeczny, w którym żyła ta sławna zakonnica. Jaki jednak obraz Faustyny Kowalskiej wyłania się z książki , mającej w założeniu być  „biografią świętej?”

PRZYTŁACZAJĄCE CIERPIENIE

 Gdybym miała krótko podsumować życie św. Faustyny przedstawione w książce Czaczkowskiej zrobiłabym to za pomocą trzech słów: „cierpienie”, „ofiara”, „upokorzenia”
Cierpienie, cierpienie i jeszcze raz cierpienie odmieniane przez wszystkie przypadki. I to już od początku życia. Helena Kowalska przyszła na świat i wychowywała się w ubogiej rodzinie. Bieda była tam tak wielka, że troje dzieci dzieliło jedną sukienkę, w której na zmianę chodziły do kościoła. Z tego powodu mała Helenka nie mogła w każdą niedzielę uczestniczyć we Mszy św. Rodzice św. Faustyny najwyraźniej nie wiedzieli co to jest odpowiedzialne planowanie rodziny. No cóż, był to dopiero początek XX wieku. Dlaczego jednak Helenka nie mogła pójść do kościoła w ubraniu, które nosiła na co dzień po domu? Czy Bóg ocenia wygląd zewnętrzny, czy serce człowieka? Czy odrzuca człowieka, który staje przed Nim w łachmanach, bo nic lepszego nie ma?  A może jej rodzice po prostu wstydzili się przed ludźmi? Bali się plotek i obmowy?  Ojciec i matka Helenki nie potrafili również obdarzyć swoich dzieci bezwarunkową miłością. Kochali je niejednakowo i w zamian za posłuszeństwo. Helenka doradziła swojemu rodzeństwu, które dokuczało jej z tego powodu, że ma „łaskę u tatusia i mamusi”, żeby były posłuszne, jeśli chcą, żeby je ojciec tak samo kochał.  Ciekawe jest słowo „łaska” użyte w kontekście miłości rodziców. W dalszej części biografii będzie jeszcze dużo o łaskach. Tym razem o „szczególnych Bożych łaskach”, które otrzymała Faustyna, a których nie otrzymali inni.  Zazdrosne o rodzicielskie „łaski” rodzeństwo będzie miało paralelę w zazdrosnych o Boże łaski siostrach również dokuczających Faustynie z tego powodu. „Pewna siostra ustawicznie mnie prześladuje jedynie z tego powodu, że Bóg ze mną tak ściśle obcuje”- napisała w „Dzienniczku”

WYBRANIE

 Marianna Kowalska- matka św. Faustyny powie o niej, że była „wybrana i najlepsza z dzieci”.  „Wybranie”, „doskonalsze życie”, „szczególne łaski” – cała książka jest pełna takich elitarystycznych określeń.  Życie zakonne nazwane jest kilkakrotnie „życiem doskonalszym”. Nie wiem czy to określenie pochodzi od św. Faustyny, czy E. Czaczkowskiej, niemniej jednak bez wątpienia istniało i nadal istnieje w świadomości wielu katolików.  Nie było jednak łatwo w ówczesnych czasach, a przynajmniej niektórym nie  było  łatwo uzyskać wstęp do tego „życia doskonalszego”. Faustynie odmawiano przyjęcia w wielu klasztorach z powodu ubóstwa i braku wykształcenia. Dla przełożonych zakonu Matki Bożej Miłosierdzia, do którego przyszła święta ostatecznie trafiła, najważniejszy zdawał się być wygląd zewnętrzny i pierwsze wrażenie jakie robiła kandydatka. To przypomina mi współczesne poszukiwanie pracy przez młodych ludzi i rozmowy kwalifikacyjne. Niestety, były też i takie bariery, których nie dało się pokonać.  Siostry Matki Bożej Miłosierdzia zajmowały się pomocą upadłym moralnie dziewczętom.  Przebywały one w prowadzonych przez zakonnice zakładach przez kilka lat, a niektóre nawet przez całe życie.  Nie mogły jednak same wstąpić do zakonu i dotyczyło to nie tylko dziewcząt z „grzeszną przeszłością” ale również sierot czy pochodzących z niepełnych rodzin. Bez względu na to, czy zmieniły swoje niewłaściwe zachowanie, skaza na ich przeszłości  na zawsze zamykała im możliwość prowadzenia „doskonalszego życia” i zostania „oblubienicami Chrystusa”.  Ot, nie były do tego wystarczająco czyste rytualnie.

A propos czystości rytualnej i nie tylko rytualnej, E. Czaczkowska przytacza pewną wypowiedź zakonnicy-Faustyny zapisaną w dzienniczku w związku z jej przyjazdem do rodzinnego Głogowca: „Wiele mnie  jeszcze kosztowało to, że musiałam całować dzieci.  Znajome przychodziły z dziećmi i prosiły, żebym je brała choć na jedną chwilę na rękę i pocałowała. Mieli to za wielką łaskę, a dla mnie była sposobność do ćwiczenia się w cnocie, bo niejedno  było dosyć brudne, ale żeby się przełamać i nie okazać wstrętu, to takie brudne dziecko pocałowałam dwa razy (…) miałam wiele sposobności do ćwiczenia się w cnocie.” Smutno mi, kiedy czytam te słowa. Jak mogła tak pisać osoba, która sama doświadczyła tyle niesprawiedliwości, odrzucenia i wzgardy? Zastanawiam się, co czuły te dzieci, kiedy po latach być może przeczytały „Dzienniczek” i te słowa? Czy tak ma wyglądać miłosierdzie, o którym tyle mówi Faustyna? Czy na tym polega miłosierdzie Boże? Czy Jezus także tak strasznie walczył ze sobą i przełamywał się,  zanim umył nogi uczniom lub zasiadł do stołu z celnikami i grzesznikami? Jeśli wierzyć słowom Pisma św., chyba nie. „Bo On nie wzgardził ani się nie brzydził nędzą biedaka” woła Psalmista. (Ps. 22) A księga Mądrości zapewnia, że Bóg miłuje wszystkie stworzenia i nie brzydzi się niczym co uczynił. (Mdr. 11; 24)

OBRAZ BOGA WG ŚW. FAUSTYNY

Pozostańmy jeszcze  przy obrazie Boga jaki niesie przesłanie siostry Faustyny przybliżone w książce E. Czaczkowskiej. Niestety, przynajmniej dla mnie, nie jest to obraz zbyt zachęcający. Bóg św. Faustyny bezustannie żąda, rozkazuje, zsyła przeciwności uniemożliwiające wykonanie Jego żądań a potem ma pretensje, że się tych żądań nie wykonało i grozi strasznymi konsekwencjami. („opuszczę cię..”, „będziesz odpowiedzialna za dusze”). Nie jest zbyt skory do pocieszania. Kiedy Faustyna płacze i  skarży się przed Jezusem z powodu jakiejś doznanej niesprawiedliwości, ten odpowiada:  "Córko moja, czemuż płaczesz, przecież sama ofiarowałaś się na to cierpienie" Nie mogę uwierzyć, żeby Ten, który doświadczył wszystkiego na nasze podobieństwo i współczuje nam w naszych słabościach (por Hbr. 4; 15) mógł w ten sposób odpowiedzieć cierpiącemu człowiekowi.  Przecież On sam, jak czytamy w liście do Hebrajczyków: „głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci" Co Bóg Ojciec odpowiedział na te wołania Jezusa? Czy także powiedział Mu: „Synu mój, czemuż płaczesz, przecież sam ofiarowałeś się na to cierpienie”?  Odpowiedzi proponuję poszukać w Łk. 22; 43. Na początku swojej drogi w zakonie św. Faustyna pragnęła z niego wystąpić, ponieważ nie spełniał on jej oczekiwań.  Pragnęła ona znaleźć się w klasztorze bardziej kontemplacyjnym, gdzie miałaby więcej czasu na modlitwę. Nie wystąpiła jednak, ponieważ ukazała jej się poraniona twarz Jezusa , który  powiedział, że odejście Faustyny z zakonu sprawi mu wielkie cierpienie. Jak dla mnie, jest to zwykły szantaż emocjonalny.  Bóg św. Faustyny żąda natychmiastowego, absolutnego posłuszeństwa i gniewa się jeśli mu takowe nie jest okazywane. Tymczasem Bóg Biblii pozwala z Sobą dyskutować, wyrazić wątpliwości.  Mojżesz długo z Nim dyskutował zanim zgodził się wypełnić swoją misję, prorok Jonasz w ogóle zrobił coś przeciwnego niż Pan mu polecił, a potem zdecydowanie wyraził wobec Niego swój gniew z powodu Jego miłosierdzia okazanego mieszkańcom Niniwy.  Żadnego z nich Bóg nie przestał kochać. Nie groził im karami, nie szantażował emocjonalnie, ale cierpliwie tłumaczył i przekonywał. Ale pewnie dla tego, że to byli „Żydzi wiarołomni”, nie to co super doskonali, święci, prawdziwie wybrani chrześcijanie doskonale posłuszni, z niezachwianym spokojem i opanowaniem stający wobec wszelkich cierpień, doskonale wierzący i nie pozwalający sobie na żadne wątpliwości.  Oczywiście, doskonałe wypełnianie Bożej woli i bezgraniczne zaufanie wobec Pana powinno być największym pragnieniem i największą ambicją każdego Jego dziecka. Niemniej jednak, On raczej przynęca człowieka i mówi do jego serca niż żąda i rozkazuje. Nie mówi: „Rób tak jak każę i nie dyskutuj”, chociaż ma do tego pełne prawo. Słucha, kiedy wyrażamy wobec Niego nasze wątpliwości i obawy, a nawet bunt i niezadowolenie.  W tym właśnie wyraża się wielkość Jego miłosierdzia. 

NA CZYM POLEGA WIELKOŚĆ ŚW. FAUSTYNY

Siostra Faustyna pisała niejednokrotnie w Dzienniczku, że będzie świętą na ołtarzach, niedługo przed śmiercią powiedziała jednej z sióstr, że Bóg chce ją wywyższyć i uczynić świętą. Nie wiem dlaczego tak pisała i mówiła. Mogło być tak, że polecił jej to robić objawiający się jej Jezus lub kierownik duchowy. Tego E. Czaczkowska w swojej książce nie wyjaśnia. Niemniej jednak, św. Piotrowi Apostołowi, Jezus również powiedział, że chce go wywyższyć. Powiedział,mu, że jest skałą, na której On zbuduje swój Kościół. Obiecał, że razem z pozostałymi Apostołami zasiądzie na tronie i będzie sądzić plemiona Izraela. Do kanonu Pisma Św. weszły 2 listy św. Piotra. Nie przypominam sobie, że żeby w którymś z nich czynił jakąś aluzję do tych obietnic.

Św. Faustyna znana jest najbardziej ze swoich objawień.  Wielu ludzi postrzega objawienia jako dowód szczególnego wybrania przez Boga i szczególnej z Nim więzi. Wyjątkowość  tej więzi podkreśla hermetyczny język jakim posługuje się autorka opisując „przeżycia mistyczne” słynnej zakonnicy. Jest on pełen takich tajemniczo brzmiących zwrotów jak „kontemplacja wlana” czy „oczyszczenie zmysłów”. Sama jednak Faustyna ich nie używa. Swoje przeżycia opisuje prosto. Jednym z nich była wizja Jezusa, jaką miała nad jeziorem Kiekrz. W tej wizji Jezus stanął obok niej (a nie na przeciwko) co również miało być, jak sugeruje Czaczkowska,  znakiem wysokiego stopnia zażyłości z Bogiem.  Jednak, w rzeczywistości, On tak samo stoi obok każdego człowieka. Nie tylko „stoi obok”, ale „ogarnia nas zewsząd i kładzie na nas swą rękę”(por Ps.139), jest „w nas” a my „w Nim”. A że Go nie widzimy? „Błogosławieni, którzy nie widzielia uwierzyli”. Czaczkowska opisuje również, że Faustyna rozmawiała z Bogiem jak dziecko z Ojcem, jak z przyjacielem.  Jednak taką relację z Panem  może i powinien mieć każdy wierzący. Po to właśnie Jezus umarł za nas i zasłona przybytku rozdarła się, abyśmy my, grzeszni ludzie mogli zbliżyć się do Boga. 

Ostatecznie, jednak o świętości człowieka nie decydują objawienia i przeżycia mistyczne, ale heroiczność cnót.  Czaczkowska uwypukla przede wszystkim dwie z nich: heroiczne milczenie i posłuszeństwo.  Niewątpliwie powściągliwość w mowie i ważenie słów jest dobrą cechą, ale nie można doprowadzać jej do ekstremum. W książce opisana jest taka scena, że kiedy w czasie rekolekcji pewna siostra chciała porozmawiać ze św. Faustyną, ta dawała jej znaki, że nie przerwie milczenia. Wtedy owa siostra nazwała ją „dziwadłem”. Czy jednak ta siostra nie miała trochę racji? Wyobrażam sobie jak musiała się czuć, kiedy Faustyna nie odezwała się do niej. A przecież zamiast się nie odzywać mogła tak pokierować rozmową, żeby zeszła na tematy duchowe. Wtedy zbudowały by się obie. Również, kiedy czytam o tym jak św. Faustyna traktowała posłuszeństwo zakonne naprawdę nie wiem czy mnie to bardziej śmieszy czy szokuje. Np. pewnego razu zapytała dwie konwersujące ze sobą zakonnice, czy mają pozwolenie na rozmowę. Oczywiście, rozumiem, że chciała jak najlepiej wypełnić regułę zakonną, ale moim zdaniem jest to podejście zbyt legalistyczne. To oczywiste, że każdy zakon ma swoją regułę, która go wyróżnia, jednak czy po to „umarliśmy dla prawa” (Rz.7; 4) żeby poddawać się nowym prawom w postaci reguł zakonnych?
 
Proszę nie myśleć, że moje krytyczne spojrzenie na życie siostry Faustyny ma na celu negację jej świętości. Skoro Kościół ogłosił ją świętą, to niewątpliwie nią jest.  Jednakże, Helena Kowalska żyła w określonej epoce, w której w określony sposób pojmowano ideał świętości. Przedstawienie współczesnemu czytelnikowi takiego ideału zamiast go zainspirować może tylko zniechęcić i doprowadzić do wniosku, że świętość jest nieosiągalna dla przeciętnych ludzi.  Osobiście, podziwiam w św. Faustynie wiele rzeczy, których pani Czaczkowska raczej nie uwypukliła. Pierwsza rzecz to zaradność. Helena Kowalska już jako nastolatka opuściła rodzinną wieś, by pracować w większym Aleksandrowie, a potem w jeszcze większej Łodzi. Następnie, czując powołanie do życia zakonnego, wbrew sprzeciwom rodziców,  pojechała do Warszawy. Pomimo młodego wieku, braku konkretnych kwalifikacji i tego, że mogła liczyć tylko na siebie, świetnie radziła sobie w dużych miastach. Sama szukała pracy i pracowała sumiennie. Oczywiście oprócz zaradności widać w tym wielkie zaufanie do Boga. Jak już wspomniałam, św. Faustyna była osobą bardzo pracowitą i sumienną. W zakonie powierzano jej wiele różnych zajęć. Faustyna podejmowała nowe wyzwania i starała się przezwyciężać trudności. W końcu stała się bardzo dobrą i cenioną kucharką, czyli: nie zakopała swoich talentów. Podoba mi się również to, że św. Faustyna miała odwagę by upominać niewłaściwie zachowujące się siostry, nawet jeśli w zakonie zajmowały wyższą pozycję niż ona. Kiedy pod koniec swojego życia myślała o założeniu nowego zakonu planowała, że w nim: „pomiędzy sobą (siostry) nie będą dzielić się na żadne chóry ani  na żadne  matki i mateczki, ani na wielebne, ani przewielebne, wszystkie będą sobie równe, chociażby je różniło pochodzenie bardzo wielkie” Jest to piękna i głęboko ewangeliczna myśl. Dostrzegam w niej pewien rodzaj „buntu” i świętego „nieposłuszeństwa” wobec uświęconego tradycją ówczesnego pojmowania życia zakonnego. Szkoda, że  Faustyna nie poszła dalej i nie zasugerowała, żeby ten zakon przyjmował także kobiety „z grzeszną przeszłością”

MIŁOSIERDZIE BOŻE

Na koniec pragnę odnieść się do przesłania miłosierdzia Bożego propagowanego przez św. Faustynę. Czaczkowska z jednej strony pisze, że nauka o Bożym miłosierdziu zawsze była obecna w Kościele, z drugiej strony wydaje się przedstawiać św. Faustynę, jako kogoś, kto dokonał przełomowego odkrycia w tej kwestii. Niewątpliwie, Faustyna ma rację, że powinniśmy ufać miłosierdziu Zbawiciela i sami czynić miłosierdzie wobec innych. Jednak do zaproponowanych przez nią form kultu miłosierdzia Bożego odnoszę się z rezerwą. Szczególnie niepokoi mnie przekonanie, że jeśli będzie się odmawiać określoną modlitwę (koronkę) o określonej godzinie,  otrzyma  się szczególne łaski i dostąpi wysłuchania próśb. To wszystko można równie dobrze mieć bez koronki do miłosierdzia Bożego. W Ewangelii Jezus wielokrotnie daje obietnicę, że jeśli modlimy się o coś w Jego imieniu, zostaniemy wysłuchani, nieważne o której i nie ważne jakich słów użyjemy. Poza tym, jak już starałam się przedstawić to powyżej, obraz Boga przedstawiony w „Dzienniczku” niezbyt przekonuje mnie co do Jego miłosierdzia. Na czym miałoby polegać to miłosierdzie?  Na ocaleniu człowieka przed ogniem piekielnym? Bóg, którego znam z kart Pisma Świętego jest o wiele większy. Nie okazuje swoim dzieciom miłości  w zamian za posłuszeństwo. To nie syn marnotrawny zazdrościł starszemu bratu, że „ma więcej łaski” u Ojca, ale na odwrót. Bóg bierze sobie za oblubienicę i małżonkę (tzn. powołuje do bliskiej więzi z Sobą) nie czystą dziewicę, ale nierządnicę i nie przestaje jej kochać pomimo zdrady i niewierności (por. ks. Ozeasza). Szkoda, że w zakonie do którego należała św. Faustyna nie przykładano zbyt wielkiej wagi do lektury Pisma Św. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że jej objawienia, w których przypomniała ona prawdę o Bożym miłosierdziu zachęcą wiernych do jej zgłębiania u źródła, czyli w samym Słowie Bożym.
 
Wszystkie cytaty za: Ewa K. Czaczkowska „Siostra Faustyna. Biografia świętej.”Znak, 2012

Uprzejmie proszę o niekomentowanie tego artykułu, zwłaszcza jeśli chodzi o komentarze polemiczne. Ze względu na pewne bolesne doświadczenia z przeszłości wszelkie "dzielenie" dzieci Bożych na lepsze i gorsze, wybrane i mniej wybrane bardzo mnie rani. Czy Bóg miałby kochać mniej osoby, które żyją w świecie, cieszą się życiem, ale zostały okrutnie zranione przez ludzi i łakną i pragną Jego miłości, bezpośrednio od Niego, a nie za pośrednictwem "wybranych świętych"? Przykro mi, ale wszelkie komentarze polemiczne będę usuwała. Dziękuję za zrozumienie.

niedziela, 16 marca 2014

Więzy miłości

„Czy może być prawdą to, że ty i ja także jesteśmy synami i córkami Boga, tak samo jak Jezus był synem bożym? Czy może raczej uważasz, że powinniśmy padać na kolana w poddaniu się władzy wybawcy, którego ukrzyżowano?”

Jest to fragment recenzji kolejnej książki rzekomo wyjaśniającej czym jest prawdziwe, niezniekształcone naukami Kościoła chrześcijaństwo oraz podsumowanie wielu współczesnych modnych ideologii, przenikających niestety coraz bardziej także do Kościoła. Na portalu ekumenizm.pl można przeczytać informację dotyczącą zmian w formule chrzcielnej w Kościele Anglikańskim. W myśl owych zmian rodzice i chrzestni nie będą już wyrzekać się diabła i „wszelkiej rebelii skierowanej przeciwko Bogu” a także nie będą już pytani czy „poddają się Chrystusowi jako Panu” ponieważ „pojęcie poddania spotkało się z dezaprobatą kobiet sprzeciwiających się idei poddaństwa” No cóż, ja też jestem kobietą, w dodatku egalitarystką, a jednak myśl o poddaniu się Bogu nie wzbudza we mnie sprzeciwu, ale przeciwnie, wielką radość. A co do pierwszego cytatu, oczywiście, jestem córką Boga przez łaskę (podczas gdy Jezus jest Jego Synem z natury) ale nie przeszkadza mi to, żeby padać na kolana w poddaniu się władzy Wybawcy, którego ukrzyżowano. W ogóle nie widzę sprzeczności pomiędzy jednym a drugim. I padam przed Nim na kolana nie dla tego, że „uważam, że powinnam” ale dla tego, że Go kocham.

Niedawno przeczytałam na blogu teologicznym „Kleofas” zdanie, które wspaniale oddaje moje uczucia i przekonania: „kochać, to chcieć być przez kogoś drugiego i dla niego. Najbardziej kochający jest też najbardziej zależny, ponieważ pragnie zależeć od osoby kochanej. Nieskończenie kochający jest najpokorniejszy, gdyż nigdy nie chce patrzeć z góry na ukochanego”. Kocham mojego Boga. Dlatego pragnę być przez Niego i dla Niego, chcę być zależna od Niego, chcę się korzyć przed Nim, nie po to, aby Mu schlebiać, nie z lęku przed Jego gniewem, nie po to, żeby coś od Niego uzyskać, ale dla tego, że Go kocham. Przyjmuję z radością Jego więzy, (por Ps. 2) bo wiem, że są to więzy miłości. Jakże fascynująca jest możliwość kochania, przekroczenia samego siebie i całkowitego poświęcenia się Innemu w miłości! 

Jednakże przytoczony powyżej cytat z bloga Kleofas, będący fragmentem dłuższego artykułu Dariusza Kowalczyka SJ, nie odnosi się wcale do miłości człowieka do Boga, ale do miłości Boga do człowieka szczególnie wyrażającej się w kenozie Chrystusa. Zacytuję go jeszcze raz w szerszym kontekście: „A zatem jeśli coś sensownego o wszechmocnej miłości Boga możemy powiedzieć, to przede wszystkim to, iż charakteryzuje się ona ubóstwem, zależnością i pokorą. Taką miłość objawił nam bowiem Jezus Chrystus. W świetle tego objawienia nieskończenie kochający Bóg jest nieskończenie ubogi, gdyż kochać, to chcieć być przez kogoś drugiego i dla niego. Najbardziej kochający jest też najbardziej zależny, ponieważ pragnie zależeć od osoby kochanej. Nieskończenie kochający jest najpokorniejszy, gdyż nigdy nie chce patrzeć z góry na ukochanego.” (całość artykułu http://teologia.deon.pl/o-bogu-ojcu-ktory-wspolcierpial/) To Bóg pierwszy mnie umiłował miłością, która „charakteryzuje się ubóstwem, zależnością i pokorą”, a ja pragnę odpowiedzieć na Jego miłość. Pragnę być jak On.

Oczywiście rozumiem, że niektórym mogą się źle kojarzyć słowa „zależność” czy „poddanie”. Mogą oni rozumieć je jako bierność, brak własnego zdania, bycie zmuszonym do robienia czegoś przez bezwzględnego dyktatora. Tak właśnie chcieliby władcy tego świata (osoby mające wpływ na kształtowanie naszych poglądów), żebyśmy postrzegali zależność od Boga i żebyśmy jak oni odrzucili Jego więzy. Dlaczego to robią? Ponieważ sami odrzucili Boże więzy i choć lansują hasła niezależności i samowystarczalności chcą, żebyśmy to im zamiast Chrystusowi byli poddani. Gdyby przyjęli Boże więzy musieliby zrezygnować ze swej chęci dominowania nad innymi i stać się jak Bóg- zacząć służyć innym, a tego właśnie nie chcą.

Papież Benedykt XVI napisał na twitterze takie zdanie: „Życzę wam, abyście zawsze doświadczali radości płynącej z postawienia Chrystusa w centrum waszego życia.”

Tego samego życzę również wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom.


Teocentryzm i chrystocentryzm afektywny

W dzisiejszym poście chciałabym skomentować ciekawy cytat dotyczący kultu maryjnego i w ogóle pobożności katolickiej. O. Prof. C. Napiórkowski wyjaśnia w nim czym jest „chrystocentryzm efektywny” i „chrystocentryzm afektywny”

 „Afektywny chrystocentryzm mamy wtedy, gdy Chrystus stoi w centrum naszych uczuć, gdy się Nim cieszymy, On nas pociąga, o Nim myślimy z miłością, Jego podziwiamy, Jemu się zawierzamy, do Niego biegniemy z naszymi biedami. Natomiast chrystocentryzm efektywny jest wtedy, gdy nasz afekt koncentruje się raczej na kimś innym, a więc na Matce Najświętszej czy jakimś świętym, podczas gdy Chrystus pozostaje na dalszym planie, chociaż nie odmawiamy Mu «najważniejszości». Ostatecznie i zasadniczo uznajemy, że On jest najważniejszy, ale uczuciowo związani jesteśmy raczej nie z Nim”. Chrystocentryzm (i szerzej: teocentryzm) efektywny można by więc porównać z sytuacją, kiedy w szkole życia chrześcijańskiego wszyscy wiedzą, że Dyrektorem zarządzającym całą instytucją edukacyjną jest Bóg Ojciec, że Jego prawą ręką jest Jezus Chrystus, a Pełnomocnikiem do wszelkich spraw jest Duch Święty, ale w praktyce mało kto ma ochotę przeszkadzać Dyrekcji w jej ważnych sprawach. Każdy czuje instynktownie, że zarówno w codziennych, drobnych kłopotach, jak i w trudnych problemach z nieprzystępną ekipą dyrektorską najskuteczniej będzie uciekać się do ulubionej Sekretarki. Jest Ona przecież taka przystępna, ma serce czułe i dobrotliwe, a do tego surowi zazwyczaj Dyrektorzy najwyraźniej za każdym razem ulegają jej prośbom. Zapewnia się przecież, że nigdy nie słyszano, aby ten, kto się do Niej ucieka, został zawiedziony. Natomiast przejmujących świadectw, że nigdy nie słyszano, by zawiedli się wzywający bezpośrednio pomocy Dyrekcji, w codziennej praktyce życia szkolnego bywa wyraźnie mniej.Na tle tego porównania warto powtórzyć pytania, które zadał o. Napiórkowski: „Czy Chrystusowi nie należy się chrystocentryzm bezpośredni i afektywny? Czy chrystocentryzm afektywny jest gorszy od afektywnego mariocentryzmu? Jeśli wielcy afektywni mariocentrycy doszli do wielkiej świętości, to czy afektywny chrystocentryzm nie przyniósłby co najmniej takich samych, a może i wspanialszych owoców?” (http://www.liturgista.pl/?menu_id=3&&display=sekcja&&sekcja=c&&view=post_details&&id=165 data dostępu 30.09.2013)

Na temat tego cytatu przyszły mi do głowy dwie refleksje.

1) Kiedy zastanawiałam się nad pojęciem „teocentryzm afektywny” przyszła mi na myśl Księga Psalmów. Jest to naprawdę wspaniały przykład teocentryzmu afektywnego, który możemy naśladować w naszej pobożności. Autorzy Psalmów nie tylko uznają intelektualnie, że Bóg jest najważniejszy. Bóg stoi w centrum ich uczuć, oni się Nim cieszą: „Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca” (Ps.37; 4) „Cieszyć się będę i radować Tobą, psalm będę śpiewać na cześć Twego imienia, o Najwyższy.”(Ps.9; 3) „Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy.” (Ps.16; 11) Bóg ich pociąga: ”O Panie, nasz Boże, jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!” (Ps.8; 2), o Nim myślą z miłością: ”Miłujcie Pana, wszyscy, co Go czcicie!” (Ps.31; 24), „Miłuję Cię, Panie, Mocy moja” (Ps.18; 2) Autorzy Psalmów podziwiają Pana, sławią Jego dzieła i zachwycają się Jego przymiotami:” Błogosław, duszo moja, Pana, i całe moje wnętrze - święte imię Jego! Błogosław, duszo moja, Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach!” (Ps.103; 1-2) „Pan jest łagodny i miłosierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy. Pan jest dobry dla wszystkich i Jego miłosierdzie ogarnia wszystkie Jego dzieła.”(Ps.145; 8-9) „Któż jak nasz Pan Bóg, co siedzibę ma w górze?” (Ps.113; 5) W końcu również do Niego się uciekają, Jemu się zawierzają: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps.37; 5) do Niego biegną ze swoimi biedami: „W każdym czasie Jemu ufaj, narodzie! Przed Nim serca wasze wylejcie: Bóg jest dla nas ucieczką!” (Ps.62; 9) Do Niego tęsknią: „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże! Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego: kiedyż więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże?”(Ps.42; 2) To tylko niektóre przykłady. Cała Księga Psalmów przesycona jest miłością, okrzykami zachwytu i uwielbienia wobec Boga. Jakże daleki jest jej i obcy ten obraz nieprzystępnej dyrekcji, której „lepiej nie przeszkadzać w jej ważnych sprawach”. Warto, żebyśmy w naszej pobożności inspirowali się tą wspaniałą Księgą i nauczyli się cieszyć Bogiem, zachwycać się Nim i tęsknić do Niego.

2. „Czy Chrystusowi nie należy się chrystocentryzm bezpośredni i afektywny? Czy chrystocentryzm afektywny jest gorszy od afektywnego mariocentryzmu? Jeśli wielcy afektywni mariocentrycy doszli do wielkiej świętości, to czy afektywny chrystocentryzm nie przyniósłby co najmniej takich samych, a może i wspanialszych owoców?”-Pyta o. Napiórkowski. A ja odpowiadam: Zdecydowanie TAK. Co więcej, czy wiecie, kto jest dla nas największym wzorem chrystocentryzmu afektywnego? Otóż nie kto inny, tylko sam Ojciec niebieski. Posłuchajmy co On mówi o Chrystusie: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt; 17; 5) Popatrzmy jak Bóg cieszy się swoim Synem, z jaką miłością o Nim mówi. A my? Czy dla nas Jezus też jest „umiłowanym”? Czy mamy w Nim upodobanie? Czy Mu to wyznajemy? Żeby was zachęcić do większego chrystocentryzmu afektywnego w waszej pobożności jeszcze przytoczę kilka słów Boga Ojca skierowanych do Jezusa:
„Tron Twój o Boże na wieki wieków, berło sprawiedliwości berłem królestwa Twego. Umiłowałeś sprawiedliwość, a znienawidziłeś nieprawość, dla tego namaścił Cię Boże Bóg Twój olejkiem radości bardziej niż równych Ci losem” (Hbr 1; 8-9)
„Ty, Panie na początku osadziłeś ziemię, dziełem też rąk Twoich są niebiosa. One przeminą, ale Ty zostaniesz” (Hbr; 1; 10-11)


Ja wobec Boga-Matki

W poniższym poście zostały przytoczone cytaty ukazujące Boga jako czułą i troskliwą Matkę.  Jaki wniosek płynie dla nas z takiego postrzegania Boga, z takiego o Nim myślenia? Wszystkie te fragmenty mówią o niezwykłej, bliskiej intymnej więzi jaką możemy mieć z Panem. On jest dla nas bliższy niż ktokolwiek inny i kocha nas bardziej niż najlepsza matka swoje dziecko, dlatego powinniśmy zaufać Mu,  powierzyć się bez reszty, stać się jak niemowlę w Jego ramionach (por. Ps. 131). To do Niego powinniśmy biec z każdą troską i problemem, a także, kiedy jesteśmy przytłoczeni grzechami. Niektórzy, w swoim mniemaniu, są tak niegodni, że uważają, iż On ich odrzuci. To jednak nieprawda. Nawet najbardziej niegodziwego grzesznika, którego wszyscy by odrzucili, On nie odrzuci. On jest naprawdę ostatnią osobą, która by nas odrzuciła. Jak pięknie napisała cytowana już przeze mnie Juliana z Norwich: „Jednak często, kiedy upadamy i kiedy ukazuje się nam nasz nikczemny grzech, jesteśmy tak przerażeni i tak pełni wstydu, że nie wiemy, gdzie się podziać. Wtedy nasza dobra Matka [Jezus] nie chce, byśmy od Niej uciekali. Tego w żadnym wypadku nie chce. Zamiast tego chce, byśmy zachowywali się jak dziecko, gdyż kiedy dziecko skaleczy się lub  jest przestraszone, biegnie do matki po pomoc  tak szybko ja potrafi i On chce, byśmy czynili tak samo jak dziecko,mówiąc: "Moja dobra Matko, moja łaskawa Matko, moja najdroższa Matko miej litość nade mną. Zbrukałem się i stałem się niepodobny do Ciebie i nie mogę temu zaradzić bez Twej szczególnej pomocy i łaski"
Po drugie, to Bogu jako naszej najlepszej i najukochańszej Matce powinniśmy okazywać największą czułość, wyrażając ją w jak najpiękniejszych słowach i modlitwach. Cała nasza tzw. „pobożność afektywna” powinna być ukierunkowana na Niego. Nie wystarczy, że tylko będziemy intelektualnie uznawać, że On jest najważniejszy, On jest pierwszy, On jest Bogiem a stworzenia, choćby najdoskonalsze są tylko stworzeniami. Jemu trzeba dać pierwsze miejsce także w naszych uczuciach. Jego trzeba kochać nie tylko  
c a ł y m umysłem, ale także c a ł y m sercem.
Być może po przeczytaniu tego posta zechcesz pomodlić się tą piękną modlitwą:

Uwielbiam Cię o macierzyńska, najmiłosierniejsza Opatrzności Boża, która z dobrocią i tkliwością prawdziwej matki zaspokajałaś każdego dnia wszelkie potrzeby mego ciała i mej duszy, obsypując mnie nadmiarem swych łask i dobrodziejstw. Uwielbiam Cię o najłaskawsza opatrzności Boża, która nigdy nie kładziesz tamy wylewom swych darów, lecz tym hojniejszą się okazujesz im korniej i z większą ufnością Ciebie prosimy! Uwielbiam Cię o najświętsza Opatrzności Boża, we wszystkich Twych przejawach dobroci, czy będziesz dla mnie słodką, kochającą, czy karzącą i wymagającą, gdyż wiem, że wszystko co czynisz, czynisz jedynie dla dobra wiecznego mej duszy! Panie Boże wszechmogący, Panie wielkiego miłosierdzia i pociechy, Boże wielki, opatrzny, cudowny, sprawiedliwy, miłosierny, niewysłowiony, niepojęty, niezmierny, objawiony, miłości i dobroci pełen, któryś jest, był i który będziesz na wieki wieków. Błogosławione są sprawy Twoje i błogosławione imię Twoje święte, godne wszelkiej chwały, czci, miłości i uwielbienia. Amen.




Cytaty o Bogu-Matce

„Jesteśmy małymi dziećmi wobec Boga: Jego trzeba uważać za Ojca i Jego też za Matkę. Jest On Ojcem, bo stworzył świat, bo powołał do swej służby, bo On rozkazuje, bo On rządzi; Jest On też Matką, bo On ogrzewa, On karmi mlekiem, bo On ogarnia ramionami.” (św. Augustyn)

„A Ty, Jezu, czy i Ty nie jesteś także Matką? Czy nie jesteś Matką, która jak kwoka gromadzi pod skrzydłami swe pisklęta" (św. Anzelm z Canterbury)

„Matka może przyłożyć czule dziecko do swej piersi, lecz nasza czuła i troskliwa Matka, Jezus, może nas w bliski nam sposób wprowadzić do swej błogosławionej piersi przez swój słodki bok.” (Juliana z Norwich)

„Jezus Chrystus codziennie karmi nas nauką Ewangelii oraz sakramentami Kościoła. Zgromadził nas ramionami wyciągniętymi na krzyżu (…) I będzie nosił na swoim łonie miłosierdzia jak Matka syna.(…) na Kalwarii za nas został włócznią zraniony, by dać nam do picia swoją krew, jak matka dziecku mleko. (św. Antoni Padewski)

„Bóg jest także Matką, która podnosi swe kochane dziecko z ziemi i sadza je na kolanach. Trójca jest jak suknia Matki, w którą owija się dziecko i przytula do matczynej piersi” (św. Mechtylda)

„Bóg jest naszym Ojcem. Jeszcze więcej- jest dla nas także Matką” (papież Jan Paweł I)

„Bóg jest nie tylko naszym Ojcem, po którym można się spodziewać, że bywa straszny jak słońce latem, ale także naszą Matką: czuły i życzliwy jak zimowe słońce lub jesienny księżyc, czy też wiosenny powiew wiatru. Dopóki tego nie odkryjesz, dopóki nie zdobędziesz się na opowiedzenie Jej o swoich dziecinnych niekonsekwencjach , dopóty Ona będzie Cię niepotrzebnie uważała za nieśmiałego i zatroskana będzie o twoją przyszłość. Powie: "Co się dzieje z moim małym? Kiedy mnie ujrzy wstydzi się i zachowuje się sztywno. Co go tak we mnie onieśmiela?" Skąd wiesz, że Bóg jest męski, a nie również kobiecy? Dla mnie Bóg jest Matką, a całe moje życie jest ustawicznym  szukaniem Matki” (JohnChing-hsiung Wu)

Ojcow­ska tkliwość Boga może być wyrażona w obrazie macierzyństwa, który jeszcze bardziej uwydatnia immanencję Boga, czyli bliskość między Bo­giem i stworzeniem” (Katechizm Kościoła Katolickiego)